Poeta dbający o każde słowo - Wojciech Jacek Pelc. O wieczorze autorskim i twórczości

Bardzo lubię dwa kolory: zgniłozielony, khaki, oliwkowy, czy jak go tam nazwać i brązowy. To uczucie tak silne, że jeśli widzę ciuchy w tych kolorach od razu mi się podobają. A jeśli idę kupić sobie jakieś ubranie i wybrany przeze mnie fason jest dostępny we wszystkich kolorach tęczy - ja wybiorę zielony lub brązowy.
Podobnie mam z Wojtkiem, a raczej - żeby nie było nadinterpretacji - z jego wierszami.

W Alternatywnym Elbląskim Klubie Literackim, do którego oboje należymy, jak można się domyślać, ćwiczymy warsztat. Omawiamy swoje teksty, oceniamy je i co miesiąc głosujemy na najlepsze. I nie wiem jak to się dzieje, ale chyba zawsze głosuję przynajmniej na jeden wiersz Wojtka... (coś mi mówi, że mam tak też z wierszami Dominiki, ale wybacz kochana, nie o Tobie ten tekst :))

W miniony piątek Wojtek Jacek Pelc był bohaterem Elbląskiej Sceny Literackiej. Trzy słowa o nim, za informacją prasową, czy też Dominiką Lewicką - Klucznik:

Związany z Elblągiem, choć tutaj nie mieszka, rozwija swój talent w Alternatywnym Elbląskiem Klubie Literackim. To laureat wielu konkursów, twórca doceniany na spotkaniach i konfrontacjach literackich. A debiut wydawniczy jeszcze przed nim, ale to mam nadzieję niebawem się zmieni.
Poezja Wojtka jest bardzo zróżnicowana - od długich narracyjnych form do lapidarnych wierszy, od wspomnień dzieciństwa po odważne erotyki, od tekstów podszytych historią po wędrówki po zapomnianych kapliczkach. W tej poezji ważne jest wrażenie, którego doznajemy w danej chwili. Ale to wrażenie wbrew pozorom staje się bardzo uniwersalne. To poezja inteligentna. To poeta dbający o słowo. Każde słowo.



Spotkanie na Małej Scenie elbląskiego teatru poprowadziła wspomniana wyżej Dominika Lewicka - Klucznik. To był cudny wieczór: poetycki i muzyczny. Jak już kiedyś pisałam [TUTAJ] długo bałam się poezji. Tego, że jej nie zrozumiem, że jest nie dla mnie, że jeszcze do niej nie dojrzałam. AEKL otworzył mnie na poezję, co prawda jeszcze sama jej nie czytam, o jej tworzenie nawet się nie podejrzewam, ale uwielbiam jej słuchać. Tak, poezja to moja ulubiona muzyka. 
A gdyby tak zapisać wiersze Wojtka na płycie, zdarłabym ją niemiłosiernie. Siedziałam wpatrzona jak w obrazek w autora i prowadzącą i słuchałam tej melodii ( nie mówię w tym miejscu o panach z zespołu, którzy  - trzeba przyznać - też grali pięknie). 
Jak na wieczór autorski przystało, oprócz prezentowania twórczości była też rozmowa o niej. O to kiedy się zaczęło, ile autora jest w podmiocie lirycznym i o tym, gdzie jest dziś miejsce poezji.

Wojciech Jacek Pelc i Dominika Lewicka - Klucznik

Szymon Zuelhke z zespołem


Kto późno przychodzi, temu robią zdjęcie z bohaterem wieczoru. Hania gratis :)
No i żeby nie było, że laurki wystawiam, wytknę też słabe strony, by było wiarygodnie.. A więc Wojtku na początku dało się wyczuć tremę, mówiłeś szybko. Potem co prawda ci przeszło, ale przejęzyczyłeś się ze trzy razy. Totalna porażka... ;)










Dobra koniec tej mojej pisaniny. Zobaczcie lepiej, jak pisze Wojtek. A o czym? Wiadomo - jak na poetę przystało - o miłości i używkach :)


***

palenie szkodzi ale nie poetom
poetom szkodzi życie
bez jakichkolwiek używek

poeci używają życia
jak mydła jak klepki na muchy
bezwiednie mechanicznie

stąd mają tę łatwość
zamiany go w wersy
stąd mają ten dar

odkrywania siebie
odkryci mogą być celem
łatwym do spalenia

lecz jak powszechnie wiadomo
poeta z rozkoszą da się podpalić
kolejnym pomysłom

które w jego głowie
zrodzi uzależnienie
poeta który płonie

jest przecież taki prawdziwy



miłość idealna

maj. chciało być romantycznie. zmierzch, kurz,
nawet warkot silników na dworcu pekaes
też chciał. w autobusach odjeżdżały dziewczyny.
roześmiane, rozbrykane, nasze iskrzące dziewczyny.

ale żadna moja. potajemnie bolało, dlatego nie wiem
skąd przyszła. włosy miała długie, nogi miała
długie. rzęsy, szpilki i paznokcie. spódnica -
nie pamiętam. długi był też wybieg

elbląskiego dworca, a z każdym jej krokiem
echo potęgowało pewność: słuchała
tych samych zespołów, czytała Lema
i Zajdla. kochała poezje i koty, jesienne wypady

nad morze. miała abstrakcyjne poczucie
humoru, a gdyby wybieg był jeszcze dłuższy
zostałaby cudowną matką trójki urwisów,
codziennie, z uśmiechem wyprawiającą je do szkoły,

także wyrozumiałą, żoną. super kochanką była już
od pierwszego odgłosu obcasów.

kiedy mijała moja ławkę wyeksponowałem
plecak z naszywką Pink Floyd. więcej

jej nie spotkałem.


piosenka o chłopakach z ulicy

chłopaki z mojej ulicy mają twarze
jak stare cytryny, przepijają hektolitry złomu,
rozkwitają rdzą. śmieją się rzadko,
ale jeśli to zawsze pełnymi haustami.

chłopaki z mojej ulicy chodzą cały rok
w tych samych marynarkach. w bocznych kieszeniach
ukrywają szczęścia i szanują najdrobniejsze
nominały, jak starzy żniwiarze podniosą każdy kłos.

chłopaki z mojej ulicy nigdy nie odczuwają zimna,
nie odczuwają gorąca, reagują jedynie na dotyk;
chłodny, gładki, smukły i szklany. budzą się równo
z odbiciem kapsla, a zasypiają na sucho.

chłopaki z mojej ulicy najbardziej ze wszystkiego
na świecie nie lubią patrzeć na dno,
kiedy z ogniskującej trzeźwość soczewki wyziera
okrutna prawda, że nic nie daje się już wycisnąć.

innej prawdy o dnie, chłopaki z mojej ulicy,
nie poznają. 




I choć, jak wspomniałam podoba mi się wiele utworów Wojtka - chciałabym podzielić się jeszcze dwoma. Ten pierwszy po prostu mnie poruszył, może dlatego, że dotyczy moich pierwszych wspomnień?  Nie byłam wtedy świadoma tych zmian, ale moi rodzice jak najbardziej. I ja, kilkuletnia dziewczynka, to czułam. A drugi? Bo też współczuję krajom z brakiem dostępu do morza...


1989/90 (pierwsza krajowa)

tak szybko stawaliśmy się europejczykami
wystarczył tydzień
by Honecker Ceaucescu wydali się śmieszni
na skwerach wyrastały Manhatany
zaczęliśmy rozmawiać o seksie

czekolada banany rozbierane pisemka
commodore u kumpla na chacie i pierwsza toyota
wszystko śpiewało o podróży
w nieznane w życie
jak jawna przygoda Piotrusia Pana

lecz wtedy Ola zaszyła się w ciążę
Jackowi zabrakło pieniędzy na bursę
chodniki nadal były zarzygane
a Europa odgradzała się szybą
Waryński wystarczał ledwie na kibel

zamiast poczucia że coś się zaczyna
nadchodził koniec określonej epoki
na bliskim froncie solidarności z narodem
zwierzęta z naszego zoo podkładały już miny
pod pierwszą krajową wojnę na górze


„wolność kocham i rozumiem”

zawsze współczułem krajom z brakiem dostępu
do morza ponieważ to tak jakby nie móc w pełni oddychać
dożylnie dozować kakao skoro wiadomo
że najważniejszy jest efekt otwartych rąk
nad porcelitowym kubkiem

i wcale nie chodzi o plażę piasek bursztyn
czy mewy a o ten stan gdy stojąc na brzegu
dotykam nieskończoności potem odwracam się
i nadal jestem u siebie



Gratuluję Wojtek, było cudnie. A Was moi drodzy Czytelnicy zachęcam, byście otworzyli się na poezję... A może już ją czytacie? Czekam na Wasze komentarze.

Ps: Wojtek mówiłeś na spotkaniu, że przymierzasz się do Bondy. Moja opinia, gdybyś chciał :)


Autorem wszystkich przytoczonych wierszy jest Wojciech Jacek Pelc, a fotografii użyczyła mi Agnieszka Kopczyńska.

5 komentarzy:

  1. A ja lubię poezję, bardzo. Moim ulubionym poetą, od wielu, wielu lat, niezmiennie jest Adam Asnyk :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wg mnie poezja jest magiczna. Nie mogę jej tak po prostu wziąć i przeczytać. Nie mogę tak jak prozy (nie umniejszając) czytać jej jadąc zatłoczonym autobusem czy w poczekalni u lekarza. Zostanę przy słuchaniu :)
      Pozdrawiam,
      Szufladopółka

      Usuń
  2. Chyba wybaczysz tą początkową tremę? :) Ważne, że spotkanie było inspirująca jak widać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że wybaczę! Jak zaznaczyłam dla równowagi musiałam coś znaleźć :)
      Pozdrawiam,
      Szufladopółka

      Usuń
  3. To prawda, poezja jest magiczna i potrzebuje odpowiedniej chwili. Zaczytywałam się kiedyś Asnykiem, Baczyńskim, Słowackim, Szymborską. Teraz rzadziej zaglądam do wierszy, ale są takie, które pamiętam nawet w środku nocy zbudzona :)

    OdpowiedzUsuń