Gdzie byli rodzice? "Dziewięć dni" Gilly Macmilllan [recenzja]

Zanim sięgniecie po tę książkę, zastanówcie się czy macie ochotę na kryminał z wartką akcją, czy pogłębioną analizę psychiki człowieka. To thriller psychologiczny, więc nastawcie się raczej na to drugie, choć z niemałą domieszką pierwszego.


Opis z okładki:

"Rachel Jenner, samotna matka wychowująca ośmioletniego syna Benedicta Fincha, wybiera się z nim na spacer do lasu pod miastem. Pozwala dziecku pobiec do przodu razem z ulubionym psem, po czym chłopiec nagle znika. Poszukiwania nie dają rezultatów i po kilku godzinach jest jasne, że Ben został porwany.

Policja rozpoczyna śledztwo, którym kieruje inspektor James Clemo. Sprawa wzbudza ogromne  zainteresowanie mediów i opinii publicznej a media społecznościowe oskarżają Rachel o skrzywdzenie dziecka. Co naprawdę się wydarzyło tego fatalnego popołudnia. Czy Ben żyje?"

To nie jest tylko książka o porwaniu, a na pewno nie przede wszystkim, choć stanowi ono trzon fabuły. Jest śledztwo, to fakt,  jest nawet policjant je prowadzący, ale zdecydowanie NIE JEST to typowy bohater kryminałów (Jaki to typowy? Sprawdź tu - KLIK). Główną bohaterką jest matka zaginionego dziecka.

"Gdzie byli rodzice?" To pytanie tak popularne i tak często zadawane przy nieszczęśliwych wydarzeniach z udziałem dzieci, że przeszło do potocznego użytku, czasem używane nawet jako żartobliwy komentarz pod błahą sprawą lub jako tekst głodnego uwagi trolla.

Rachell teoretycznie była wtedy z dzieckiem, po prostu pozwoliła mu pobiec przodem.  Bo znała las, wiedziała, że syn zna drogę i chciała mu pokazać, że mu ufa. Tymczasem dziecko zniknęło, a ona czuje, że zawiodła zaufanie syna, czuje się winna.

Winna jest także według internautów. Użytkownicy portali społecznościowych nie zostawiają na niej suchej nitki, atakują ją pod artykułami o zaginięciu Bena; powstał nawet blog, którego jednym celem jest wirtualny lincz kobiety. Wpisy są pełne nienawiści, żądne zemsty, a ich autorzy przekonani, że osobą, która skrzywdziła chłopca jest jego własna matka. Domniemanie niewinności? Nie w social mediach. Tu obowiązuje prawo dżungli, kodeks Hammurabiego. Brzmi znajomo? Oczywiście, codziennie czytamy takie opinie w sieci.

Rachell została sama po raz kolejny. Najpierw opuścił ją mąż, teraz zniknął syn, a w konsekwencji odwróciło się od niej społeczeństwo. A i relacje z nielicznymi osobami, które ją wspierają nie są łatwe. Bo jak tu być duszą towarzystwa, kiedy wali ci się życie? Jak myśleć o wymianach uprzejmości, dobrych manierach i kreowaniu własnego wizerunku, kiedy szalejesz ze strachu o życie swojego dziecka? Co innego może wtedy mieć sens?

"Zdumiewało mnie, że nawet w chwili, gdy dochodzi do tragedii, w dalszym ciągu musimy wykonywać przyziemne czynności, których wymaga życie.
Czułam złość nawet wobec własnego ciała za to, że potrzebuje snu, jedzenia, picia, funkcjonuje jak normalny ludzki organizm. Uważam, że aż do chwili odnalezienia Bena życie nie ma prawa istnieć. Zegary nie powinny tykać, w naszych płucach tlen nie powinien zmieniać się w dwutlenek węgla, serca nie powinny bić. Świat mógłby wrócić do normy dopiero po powrocie Bena.
Wszystko inne obrażało mojego syna i jego cierpienie"

Takich pełnych cierpienia rozmyślań jest dużo więcej, żeby nie powiedzieć, że książka jest nimi naszpikowana. To naprawdę porządna analiza zachowań ludzkich - matki niemogącej wybaczyć sobie błędu, który może kosztować życie jej dziecka, ale i społeczeństwa, które "swoje wie" i korzystając z wolności słowa wydaje wyrok. 
Dodając do tego - jakby nie było, pojawiające się jednak  - zwroty akcji, to wychodzi z tego całkiem porządna książka. Zwłaszcza że to debiut.  Na minus, wg dla mnie wątek drugiego bohatera - inspektora Clemo.  Chociaż, jak wspomniałam podobało mi się, że nie był typowym bohaterem... to czegoś mi brakowało. Też przeżywał rozterki nie powiem, ale w zestawieniu z cierpiącą matką wypadł słabo. Ona traci dziecko, w sieci urządzono na nią polowanie, a ten chodzi na terapie, bo cierpi na bezsenność i pokłócił się  z dziewczyną. To się gryzie :/


Odchodząc jednak od treści, styl jest poprawny, ciekawa forma, może nie nowatorska (bo weź wymyśl teraz coś nowego) ale na pewno nie jest standardowa. Narracja w pierwszej osobie, pisana z perspektywy dwójki głównych bohaterów, dodatkowo przerywana stenogramami z sesji terapeutycznej. To wyróżnia książkę w gąszczu innych. Ale to, co najbardziej intrygujące to tytuł - "Dziewięć dni". Już ci mówi, że tyle pewnie trwały poszukiwania i... I co się okazało? Czy Ben żyje? Kto i dlaczego go porwał? A może nie było żadnego porwania?

Tego wam nie powiem. To przeczytacie sami.

Ocena tradycyjna 7/10

5 komentarzy:

  1. Nie przepadam za narracją pierwszoosobową, a jeszcze zmiany perspektywy:\ nie lubię takich zagrań:( miałam w sumie sięgnąć po tę powieść ale teraz zastanawiam się czy warto :#

    OdpowiedzUsuń
  2. Słyszałam od wielu osób, że narracja pierwszoosobowa ich drażni, mnie tez nie zawsze się podoba, choć nie razi mnie od razu. Natomiast w tym przypadku - matki cierpiącej po porwaniu dziecka opisywanie jej uczuć przez nią samą wydaje mi się jak najbardziej na miejsce. Przeczytaj Matyldo (masz piękne imię ;)) skoro miałaś ochotę, może jednak znajdziesz coś dla siebie.
    Pozdrawiam,
    Szufladopółka

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak coś zawiera elementy wnikania w psychikę ludzką to jak najbardziej jest dla mnie :) Zobaczę czy mamy gdzieś w bibliotece :) www.literattka.wordpress.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Chętnie zerknę np. na ekranizację, a może to się do teatru nadaje?

    OdpowiedzUsuń
  5. Narracja pierwszoosobowa trochę mnie odstrasza, lecz fabuła zdaje się być intrygująca, dlatego może kiedyś dam jej szansę :)

    OdpowiedzUsuń