Zło tańczy na Wzgórzu psów


"Wzgórze Psów", Jakub Żulczyk


Zło.  Żałuję, że nie policzyłam, ile razy to słowo znalazło się w tej książce. A pojawiło się wiele razy, odmienione przez wszystkie przypadki. A nawet, gdy nie padało dosłownie, to ukrywało się między wierszami, wylewało ze stron, wynikało z kontekstu. Ta książka jest przesiąknięta złem. Ta książka to historia zła.

Zło tańczy. Jedno zło gryzie się z drugim, jak dwa wściekłe psy. s. 385




 Z jednej strony klimat "Wzgórza psów" wydaje się wyjęty z książek typu postapo, po upadku człowieczeństwa, kiedy czytając z ulgą stwierdzasz, że to tylko książka. A zaraz potem dociera do ciebie smutna prawda, że takich Zyborgów w Polsce nie brakuje, że to właściwie historia z sąsiedniego podwórka.

Zanim zaczęłam lekturę, opis i recenzje "Wzgórza psów" wywołały u mnie skojarzenie z filmem "Lincz", który, jakby tego było mało, był oparty na faktach. I to właśnie było takie poruszające. I przerażające. Że to taka fikcja, która mogłaby być (jest) prawdą.

Podczas spotkania w Bibliotece Gdynia, które prowadziła Olga z Wielkiego Buka ;) Jakub Żulczyk przyznał, że pisząc tę książkę zastanawiał się czy trochę nie popłynął. - Gdy miałem już pomysł na tę książkę, na rozwiązanie tej powieści, to miałem też w sobie takie coś, że „nie, nie napiszę tego, bo to nie może się wydarzyć, to jest nieprawdopodobne” – opowiadał autor - A potem przeczytałem reportaż „Nie oświadczam się” Wiesława Łuki i zrozumiałem, że to, co chcę napisać w swojej książce jest absolutnie prawdopodobnie.



Próżno tu szukać prawd, że zło należy dobrem zwyciężać. O nie. Tu raczej obowiązuje zasada oko za oko. Tu zła nie trzeba pokonać tylko odpowiedzieć mu tym samym, naprawić je karząc winnych. Tak, jak robił to Punisher. Postać z komisków Marvela w książce Żulczyka często pojawia się jako symbol.


"Ziemia była skażona i zła. Zło wsiąkło w nią głęboko, głębiej niż deszcz. Te domy, ci ludzie - to rośliny wyrosłe na złu. Zło teraz tańczy. Ma swoje święto, swój festiwal. S. 381

"Wzgórze psów" to złożony obraz  prowincji. Prezentujący jej sprzeczne, wydawałoby się, cechy. Z jednej strony znieczulicę, z drugiej solidarność i lojalność wobec wspólnoty. Opisaną tu społeczność można by porównać do rodzeństwa nastolatków. Mogą drzeć ze sobą koty, ale niech tylko ktoś z zewnątrz skrzywdzi to drugie, niechby chociaż powiedział złe słowo, od razu pojawia się solidarność krwi.

To zresztą też historia rodziny jako komórki społecznej. To także opowieść o walce z systemem i o (nie)uporaniu się z demonami przeszłości. Wielu spraw dotknął autor.

Napisana mocnym, męskim językiem, nie stroni od wulgaryzmów. Pokaźnych rozmiarów, czyta się dobrze, choć pewnie dałoby się to zredagować nie ujmując treści. A ta niejednokrotnie przeraża, wzburza. Żulczyk sięga po ciekawe zabiegi narracyjne, historia opowiedziana  jest z perspektyw dwojga bohaterów, Mikołaja i Justyny. Wątki Justyny czasem przedstawiane były w drugiej osobie, jakby Justyna chciała przyjrzeć się temu z dystansu, z boku. Lub od tego odciąć. W opowieści Mikołaja interesujące są częste retrospekcje, pojawiające się nagle, w środku akcji lub w trakcie dialogu, niczym przebłysk myśli, nad którą nie mamy kontroli.

Przede wszystkim jednak autor co chwilę przypominał nam, że zło czai się wszędzie, także w nas samych.


Moja ocena: wyższa półka
Ocena tradycyjna 8/10


5 komentarzy:

  1. Nawet zainteresowałam się tą książką.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam tą książkę na półce od kilku tygodni i czeka na swój czas. Po przeczytaniu tego wpisu czuję się przymuszona, aby w końcu po nią sięgnąć :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam ją na wirtualnej półce jako e-book, czeka na swoją kolej, jednak po przeczytaniu Twojej recenzji, chyba szybciej niż później nadejdzie jej czas :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Chciałabym niedługo poznać twórczość autora i chcę zacząć od tej książki. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Duuuużo dobrego słyszałem o tej książce i w końcu muszę przeczytać :)

    OdpowiedzUsuń